art by www.andreasrocha.deviantart.com |
Jasny błysk gromu przeszył niebo wdzierając się pod powieki młodzieńca i niemal oślepiając dosiadaną przezeń bestię. Ogłuszający grzmot równy smoczemu rykowi rozbrzmiał w powietrzu chwilę po nim zagłuszając nawet myśli. Wkrótce zawtórowały mu kolejne, rozchodzące się w coraz krótszych odstępach od siebie. Zbliżali się do oka cyklonu. Byli niebezpiecznie blisko, lecz nie tak blisko jak On. Wraz z kolejnym uderzeniem serce smoka ukłuła włócznia lęku przedzierająca się niczym taran do umysłu jego jeźdźca.
„Za blisko.”
Gabriel gwałtownie wyprostował się w siodle, niczym
topielec łapiący swój pierwszy oddech ponad taflą wody. W zanikającym blasku
próbował dostrzec skrzydlatą postać, która teraz opadała chaotycznie w kierunku
drzew.
- Szlag by go… - zasyczał wściekle, mrugając, aby
pozbyć się zasłaniających widok kropli deszczu i odgarniając rękawem wodę
napływającą do ust. Było to jednak działanie co najmniej bezcelowe, jeżeli nie
bezsensowne, gdyż woda siekła w nich wściekłymi strumieniami zarówno
spowodowanymi prędkością lotu, jak i samą siłą ulewy. Raptowny zwrot smoka
pozbawił go rozmyślań o piorunoodporności ojca i wyrwał powietrze z płuc.
Błyskawica runęła z nieboskłonu uderzając o kilka długości smoka od nich.
Incense zniżył lot, przyspieszając i szybując tuż nad drzewami, aby nie stać
się ich kolejnym celem. Musieli go znaleźć.
***
Lądowanie nie należało do najprostszych, tak samo
jak kluczenie między drzewami, aby dotrzeć na miejsce. Zatrzymał się pod
wielkim, starym drzewem tuż na skraju dziko zachwaszczonego ogrodu wokół
domu-biblioteki należącej do jego niegdysiejszego mistrza, Aragorna. To tutaj
znajdowały się najcenniejsze zwoje i almanachy należące do Zakonu. To nie tak,
żeby to ktoś planował, po prostu elf lubił czytać i wynosił z siedziby co
popadło… Szczegół, że nie zawsze wracało na swoje miejsce. Sam jednakże również
przyczynił się do wielkiego rozbudowania księgozbioru z każdej misji, czy
wyprawy przywożąc niezwykłe biblioteczne okazy, więc było mu to wybaczane…
Wielokrotnie.
- Tsss… Mało brakowało – syknął hebanowowłosy,
rozcierając sobie ramię i skrzydło. Chyba coś sobie naciągnął tym nagłym
unikiem. Lepsze jednak to niż zostanie całopalną ofiarą złożoną starym bogom,
czy cokolwiek mogło mu grozić po spotkaniu trzeciego stopnia z błyskawicą
podczas takiej ulewy.
Wtem pomiędzy cieniami elfiej chaty zaświeciły się
krwiste oczy szkarłatnej bestii, a w chwilę później całe jej olbrzymie cielsko
zdawało się rozżarzyć żywym ogniem.
-„Ty!” – smok zdawał się zemleć przekleństwo w
myślach.– „Co ty sobie myślałeś?!” – zbliżył się do mężczyzny, wbijając szpony
głęboko w ziemie i gniotąc ją ze złości. Krople deszczu zdawały się nie
dosięgać jego łusek, lecz pod wpływem buchającego zeń ciepła wyparowywać kilka
centymetrów nad nimi, tworząc mglistą zawiesinę. – „Odbiło ci do reszty?!
Najpierw znikasz gdzieś bez słowa na niewiadomo ile, wznosząc myślowe bariery i
uniemożliwiając jakąkolwiek próbę kontaktu, a kiedy wydaje mi się, że już
jesteś gdzieś blisko, Ty zaczynasz zalewać się w trupa tak, że sam nawet
własnych myśli nie słyszysz, a co dopiero ja! Pogrzało cię? Te twoje płomyki
mózg musiały ci do reszty wypalić, ja nie mogę…” – bestia parsknęła wściekle,
zarzucając wielkim łbem i wymachując długim ogonem, który o milimetry ominął
ścianę domu Aragorna.
- Sang, ja… Nie mogłem… - anioł oparł się ciężko o
wielkie, stare drzewo, próbując odgarnąć z twarzy zlepione deszczem włosy i nie
patrzeć na smoka.
- „Też nie mogłeś? Czego nie mogłeś? Użyć trochę
rozumu? Dać znaku życia? Zostawić jakiejś wiadomości? Co nie mogłe…” –
Szkarłatny urwał, widząc jego spuszczoną twarz i bezwładnie opadające skrzydła.
– „Tylko nie mów mi, że… Znów do NIEJ poszedłeś?!?!?!” – ryknął gniewnie prosto
na swego jeźdźca, uderzając ogonem o ziemię, a bryzgi rozchlapanego błota
rozleciały się na wszystkie kierunki.
Anioł osłonił się ramieniem, jak gdyby spodziewając
się kolejnych ciosów, lecz one nie nastąpiły. Okrył go tylko dym smoczego
parsknięcia. Zakaszlał, trzeźwiejąc.
– „Idiota.”
- Sanguisie? – mężczyzna odważył się spojrzeć na
pysk wzburzonej bestii i ku własnemu przerażeniu odnalazł nań wyraz
niezmiernego bólu i tęsknoty.
- „Jak mogłeś? Po tym wszystkim, co było ostatnim
razem ty znowu… I do tego sam! Czy myślisz, że ja nic nie czuję, że nie chcę
znów jej zobaczyć?! Do cholery! Ty mogłeś, a dla mnie jest to zakazane?
Przecież Elayna wie!”
- A Rossitiana nie! I tak musi pozostać! Na razie… -
mruknął niedosłyszalnie. - Jak ty sobie
wyobrażasz ukrycie cię przed nią? Nawet jeśli, to czy sądzisz, że uczucia
Elayny nie dotarłyby do niej?! Wszystko poszłoby na marne!
***
- Gdzie go
poniosło?! – warknął chłopak, zeskakując ze smoczego grzbietu. Z jednej strony
ulżyło mu, że nie znalazł ojca nieprzytomnego zawieszonego na jakiejś gałęzi, z
drugiej zaś strony nadal nie wiedział, gdzie on jest.
„Tu są ślady” – mruknął w myślach smok, wskazując
pyskiem w kierunku zabłoconych zagłębień w leśnej ściółce i lekkich osmaleń na
korze drzew, o które musiał się oprzeć Ognisty.
- Chodźmy! – krzyknął młodzieniec, bezmyślnie rzucając
się we wskazanym kierunku.
Incense prychnął lekceważąco, powoli przeciskając
się za nim pomiędzy leśnym gąszczem. Poszycie uginało się miękko pod jego
ciężkimi łapami, tłumiąc dźwięki kroków. Wkrótce dotarło do niego uczucie
poirytowania dochodzące od jego jeźdźca.
- Nosz jego mać… Gdybym wiedział, że tak to się
skończy za żadne skarby świata byśmy tu za nim nie gnali w taką ulewę! –
wyburczał, obrażony splatając ramiona i kryjąc się w cieniu drzew na skraju
lasu. Stąd doskonale było widać chatę Aragorna i Sanguisa wprawnie rugającego
Morsa. Ametystowy zaśmiał się w duchu, stając obok przemoczonego do suchej
nitki Gabriela.
- Schowajżesz ten pysk! – syknął jego jeździec,
popychając łuskowaty nos bestii za siebie. Nie chciał, żeby ich zauważyli. –
Słyszysz, o czym rozmawiają? – zapytał nagle, wsłuchując się w głosy zagłuszane
deszczem. Czyżby się przesłyszał, czy właśnie wymienili imię jego Matki?
***
-…Wszystko poszłoby na marne!
- „To wszystko już poszło na marne! Spójrz na
siebie! Jesteś wrakiem człowieka! Za każdym razem jest coraz gorzej! Myślisz,
że ona chciałaby Cię takiego? – bestia parsknęła z politowaniem, kołysząc łbem.
- Zamknij się! – wykrzyknął anioł, rzucając się w
stronę smoka i grożąc mu pięścią na której nierówno zafalował ogień.
- „Nawet nie wiesz przed czym tak naprawdę uciekliście
z podkulonymi ogonami! Kto mógłby być tak straszny, że nie bylibyśmy w stanie
go pokonać? My, nasi przyjaciele, Zakony?! Jak długo jeszcze masz zamiar się
chować?! Więcej ikry miałeś, gdy się dla ciebie wyklułem, niż teraz! Po co ja
to w ogóle zrobiłem?!”
- Niczego nie rozumiesz! Jak mogłem ryzykować jej i
ich życiem! To przecież jeszcze dzieci! Sam się na to zgodziłeś! – uderzył w
smoczą pierś, a płomienne iskry posypały się wokół.
- „To BYŁY dzieci! Już dawno nimi nie są! Wkrótce
ich szkolenie się skończy. Pamiętasz, jacy my wtedy byliśmy? Świat leżał u
naszych stóp! Uwierzyłeś w mroczną część legendy, najwyższy czas uwierzyć i w
tą drugą! Oni są przyszłością! Otrząśnij się wreszcie!” – ryknął na niego, odsuwając
się.
Anioł pozbawiony oparcia runął na kolana, zanurzając
się w rozmokniętej ziemi i wbijając w nią pięści. Umysł zalała mu fala lęku o
Nich wszystkich i o to czy dadzą radę. Falę, którą powoli zastępowała niepodważalna
pewność wyłaniająca się z odmętów jego duszy niczym żar gorzejący na nowo w
zapomnianym palenisku. Zrozumiał. Nie było już odwrotu. Te ćwierć wieku było
właśnie po to, aby doprowadzić ich do tej chwili. Byli gotowi. Czas stanąć do
walki. Rozpostarł ciemne skrzydła, a z jego gardła wydobył się dziki krzyk. Bestia
zaśmiała się w duchu, dołączając do niego swój gromki ryk. Tak… Smokowi przypomniały się dni swego własnego zagubienia i tego,
jak w Ordo Aetas musiał niemal zginąć, aby się odnaleźć. Anioły i Demony
potrafiły wskazać właściwą ścieżkę duszom. Oni poniekąd byli jednymi z nich.
- „Cognosce te ipsum* Morsie…”
Mężczyzna zaśmiał się tylko, a smok wepchnął mu swój
wielki pysk w ramiona. Jeździec podrapał swego towarzysza po rozgrzanych
łuskach.
- „Nareszcie i Ty przypomniałeś sobie prawdziwego
siebie.”
- Czas sprawić, aby i Ona mogła…
***
- Amor verus moritur numquam** - rzekł sam do siebie
leśny elf opierając się o framugę drzwi i spoglądając na rozgrywającą się przed
nim scenę, gdzie szkarłatna bestia owijała się wokół swego jeźdźca, chcąc
ogrzać go swym ciepłem w cieniu wiekowej wierzby. Zielona smoczyca wysunęła
smukły łeb z wnętrza domostwa, spoglądając mu przez ramię.
- „Chyba czegoś ich nauczyliśmy” – powiedziała,
szturchając go lekko w plecy. Aragorn rozplótł założone wcześniej na siebie
ramiona i położył dłoń na smoczym pysku.
- Chyba tak Gramen, chyba tak… - odparł z uśmiechem.
– Pomyśl za to, ile my nauczyliśmy się od nich.
- „Niby czego?” – zapytała, udając zdziwioną. Lubiła
przekomarzać się z elfem.
- Docendo
discimus*** - rzekł, jakby sam do siebie, zatapiając się we wspomnieniach.
***
Gabriel stał nieruchomo, lecz jego serce biło jak
szalone. Szeroko otwarte oczy zdawały się nie wierzyć w to co zobaczył, czy też
bardziej usłyszał. Czyżby miał rację, ona żyła?! Ulewny deszcz powoli zaczął
przemieniać się w słabą mżawkę. Młodzieniec przełknął z trudem, zamykając usta.
Mógł się przesłyszeć, jednak…
- Musimy ją znaleźć – szepnął niedosłyszalnie,
zapatrzony nieprzytomnie w przestrzeń, odruchowo kładąc dłoń na kolcach
wystających z boków pyska Incensa.
- „Mhym” – potwierdził pomrukiem smok, przysuwając się
do niego i usadawiając wygodnie w zagłębieniu korzeni. To mogło trochę potrwać,
zawsze trwało, gdy Riel zabierał się za obmyślanie planu.
Kruczowłosy otrząsnął się wkrótce, spoglądając na
towarzysza karmazynowymi oczyma pełnymi pasji i ognia.
- Trzeba wracać. Czeka nas sporo pracy – powiedział,
po czym poklepał bestie po szyi i ruszył w drogę powrotną do siedziby zakonu.
Mors i Sanguis zapewne również niedługo się tam
pojawią. Nie musieli ich tutaj pilnować. Mieli ważniejsze sprawy na głowie.
Czekało na nich sporo pytań, na które musieli odnaleźć odpowiedzi, np. gdzie
też wybrał się ostatnio jego ojciec i kto jeszcze znał ich matki…
Incense popatrzył na niego chwilę, po czym podniósł
się z ziemi ruszając jego śladem. Zamek zakonu górował ponad miastem, znajdując
się na szczycie wzgórza, jeżeli już nie góry. Dzielił go od nich spory kawałek,
szczególnie, jeśli młody zamierzał przejść całą tę drogę pieszo. Dom Aragorna
znajdował się bowiem na samych obrzeżach dzielnic mieszkalnych. Smok
zaszeleścił ciężkimi, błoniastymi skrzydłami, lekko je rozprostowując i
strzepując z nich resztki deszczu. Jeśli dogoniłby Riela mógłby go przekonać do
lotu, z drugiej zaś strony mógł przecież polecieć bez niego, chociaż…
Przechadzka również nie wydawała się być od razu takim złym pomysłem.
W końcu przestało padać.
_________________________________________________________________________________
Cognosce te ipsum.* - Poznaj samego siebie.
Amor verus moritur numquam.** - Prawdziwa miłość nigdy nie umiera.
Docendo discimus.*** - Ucząc innych, sami się uczymy.
Amor verus moritur numquam.** - Prawdziwa miłość nigdy nie umiera.
Docendo discimus.*** - Ucząc innych, sami się uczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz