Ashan' thera, dah', witajcie!

Najstarszy z zakonow Killinthoru to Ordo Fallax Spes (Zakon Zwodniczej Nadziei) roztaczający swą pieczę nad północnym zachodem, gdzie na fundamentach tradycji i surowych zasad buduje swą potęgę łącząc w jedno najbardziej dopasowane pary. Ich historia jest długa i wciąż toczy się na nowo. Zajrzyj do kronik, odnajdź legendy, posłuchaj plotek tego co dzieje się teraz.

27 czerwca 2015

1. Utęsknione wspomnienia


art by www.vyrl.deviantart.com
Świat za którym wciąż tęsknię...

- Nie! Nie, nie... - skarcił sam siebie, uderzając dłonią o stół i nie zdając sobie sprawy z wypowiadanych na głos słów.

Znów wracały wspomnienia, wyrzuty i ciągłe pytania - co gdyby? Próbował je odtrącać, nie myśleć o nich zupełnie, lecz na nic się to zdawało, na nic zupełnie.

Widział je, te cudowne chwile spędzone razem. Ciepło ognia buzującego w kominku, śnieg leniwie oblepiający szyby okien, szelest papierowych kart, radosny śmiech dzieci i jej głos...

Zupełnie jak dziś, gdyby nie szalona ulewa za oknem i pijackie okrzyki dochodzące z środka sali przełamywane brzękiem tłuczonego szkła i bluzgami wściekłej barmanki. Pozostawał mu tylko ogień w usmarowanym sadzą kominku, który parskał gniewnie duszony deszczem. Oderwał od niego wzrok i zamaszystym ruchem odsunął od siebie pusty kufel. Ten zawirował szaleńczo o mało co się nie przewracając i nie rozlewając resztek parszywego trunku na wytarty od używania stół. Mężczyzna odrzucił przemoknięty kaptur płaszcza i odchylił się niedbale na wysłużonym i nieco chybotliwym krześle. Machnął ręką, pstrykając palcami, aby przywołać kelnerkę. Nie pierwszy już zresztą raz tego wieczoru. Nie ma tu nikogo, kogo mógłby znać, ani nikogo kto znałby go.
Kobieta podeszła niespiesznie kołysząc lekko biodrami i z krzywym uśmiechem oraz pokaźnymi połaciami odsłoniętego dekoltu pochyliła się nad stołem i napełniła kufel napitkiem wątpliwej barwy. Próbowała coś do niego mówić, lecz zatopiony w myślach nie słyszał jej słów wpatrzony w migotanie dogorywającej świecy. Dopiero stuk dzbana stawianego na blacie zwrócił na nią jego uwagę. Jedno wrogie spojrzenie wystarczyło, by nagle zamilkła i zabrawszy w pośpiechu naczynie odeszła bez słowa na drugi koniec sali. Pokręcił głową z westchnieniem, zamykając oczy i opierając się łokciami o stół.

- Znów ci się na sentymenty zebrało -  przeklął w duszy własną głupotę i wszystko to co działo się na samą myśl o Niej. Przyjrzał się uważnie pianie wystającej znad kufla, jakby to w niej były wszystkie odpowiedzi tego świata.

Nadal nie mógł sobie wybaczyć, że do tego dopuścił. Dlaczego to musiało ich spotkać. Czym zawinili? Czym on zawinił? Czy to wszystko przez niego? Czy to on ściągnął na nich te wszystkie nieszczęścia? Może wszyscy z jego rasy mieli zginąć tej feralnej nocy, gdy światło czerwonego księżyca przysłoniła sama Kostucha.  Tych zaś, którzy ocaleli po wiek wieków miał ścigać jej cień szerząc pomór i mrok w duszach tych, których obdarzali uczuciem? Nie mógł powiedzieć, że nigdy nie zaznał szczęścia. Miał je i to w najczystszej postaci. Było ono także gdzieś i teraz lecz nie mógł sobie pozwolić na to by go zaznać. Rossitiana. Za bardzo ją kochał, za bardzo bał się stracić na zawsze, by pozwolić jej poznać prawdę... Odzyskać przeszłość. Nie wiedział, że bez przeszłości nie istniała także prawdziwa przyszłość.
 Przyłapał się na bezmyślnym puszczaniu płomieni pływających po tafli napitku. Zgasił je czym prędzej próbując doprowadzić się do porządku i zerknąć ukradkiem, czy nikt nie zwrócił uwagi na jego wybryki. Na szczęście większa część gości była już w stanie głębokiego upojenia, jeżeli nie powolnej agonii, a dziwne błyski można było uznać za odbijający się w szkle blask świec.

-Dosyć tego - warknął, odgarniając płaszcz i zamierzając wstać, gdy pojawiła się przed nim zakapturzona, ociekająca deszczem postać.
- Ojcze? - młody mężczyzna zwrócił się do niego spoglądając nań ognistymi oczami świecącymi w cieniu rzucanym przez kaptur. Zakaszlał, zaskoczony.
- Riel, co ty tutaj robisz? -odpowiedział po chwili, gdy ten zajął miejsce naprzeciwko niego.
- Mógłbym zapytać cię o to samo, ale chyba nie muszę szukać daleko - rzekł, wskazując na stół zastawiony szkłem i kręcące się dookoła chętne kelnerki, które nichybi liczyły na dodatkowy zarobek za nadgodziny. Mężczyzna skarcił go wzrokiem wołając o pomstę do nieba. - Może też powinienem skorzystać? - zapytał mimochodem młodzian opierając się ramieniem o oparcie krzesła i spoglądając przezeń w kierunku baru i wyjątkowo urodziwej panienki.
- Gabrielu, opamiętaj się może. Twoja matka by się wstydziła słysząc te słowa... - albo i nie, dodał w myśli z gorzkim przekąsem.
- Czyżbym miał nagle niewątpliwą szansę usłyszeć jakieś ciekawe rodzinne opowieści? Może wreszcie przyszedł ten moment? Koniec dwuznacznych opowieści o mamusi? Wiesz, tak jakby nie jesteśmy już małymi dziećmi. Może przyznasz wreszcie, że rzuciła cię dla jakiegoś elfiątka ze szlachetnego rodu, czy innego królewicza... - Riel urwał widząc spojrzenie gorejących ogniem burgundowych oczu ojca.
Mężczyzna zerwał się z miejsca rzucając na blat stołu garść monet. Ziemia zachwiała się lekko pod jego stopami. Zaklął pod nosem. Co za świństwa dolewali do tego podrabianego bimbru. Poprawił płaszcz, narzucając kaptur i ruszył ku wyjściu.
Chłopak wykrzywił się z przekąsem, po czym westchnął zrezygnowany. Za każdym razem wyglądało to tak samo. Na nic próby normalnej rozmowy, podjudzania, szantażu, czy najprostszego chamstwa. Ojciec unikał tematu jak ognia... Tfu, może bardziej jak wody, święconej na przykład, bo ogień był jego najlepszym przyjacielem od wieków.
Rzucił okiem na palenisko, gdzie płomienie leniwie lizały sczerniałe bierwiona. Ulatujące znad nich iskry przybrały na moment znajome kształty przywołując wspomnienia. Ojca, który z powietrza wyczarowywał maleńkie ogniste ptaki, smoki i pulsujące żarem kwiaty, które jego młodsza siostra próbowała złapać. Śmiała się radośnie, gdy tylko znikały i pojawiały się ponownie nie czyniąc żadnej szkody jej delikatnym rączkom. Słyszał cichy szelest jego piór oznaczający bezpieczeństwo i ciężar księgi którą dźwigał, aby złożyć ją na jej kolanach. Łaskotanie jej długich, kruczoczarnych włosów, zupełnie takich jak jego. Dotyk ciepłej dłoni głaszczącej go po głowie i słodkie brzmienie głosu, gdy wypowiadała jego imię. Matka.
Spojrzał w mroczną otchłań okna, w którym odbijała się jego twarz. Zdawało mu się, że była tak podobna do niego. Czasami, spoglądając w lustro miał wrażenie, że znów ją widzi. Tylko oczy, oczy miała inne, jadeitowe, zupełnie takie jak jego siostra. On zaś jak ojciec, pełne ognia... Skrzywił się. Ona żyła, musiała żyć! To wszystko to nie mogły być urojenia. Wiedział, że ojciec kłamie. Nie mogła umrzeć, gdy przychodzili na świat... Nie mogła...
Trzask zamykanych drzwi i dochodzące za nich dźwięki ulewy przerwały jego ponure rozmyślania. Zerwał się wybiegając za ojcem.  Kiedy znalazł się na zewnątrz zobaczył tylko dogasające w wilgotnej trawie iskry i kilka porzuconych, hebanowych piór oraz oddalającą się w mroku znajomą sylwetkę mrocznego anioła.

- Czy on jest normalny? W taką ulewę? Incense! - krzyknął z niecierpliwością, a chwilę później wraz z cichym, gardłowym pomrukiem z mroku wyłoniła się ociekająca strugami wody postać ciemnego, ametystowego smoka, którego ślepia żarzyły się w ciemnościach niczym lawa, przeciekając dalej po jego karku między łuskami i świecąc przygaszonym blaskiem.
"Jestem" - odpowiedziała w myślach bestia, pochylając się, aby umożliwić wdrapanie się na swój grzbiet jeźdźcowi. Kolce na jego szyi zaklekotały ocierając się o siebie.
- Leć! Musimy złapać tego pierzastego drania, zanim znów nam zniknie, albo się w coś wpakuje!
Smok jednak parsknął tylko, posyłając w powietrze obłok gorącej pary i zamachnął niebezpiecznie zakończonym grotem ogonem z dezaprobatą.
- Ach! Na litość nieba i otchłani! Incense, przestań się burzyć! Przecież wiesz... Straciłem ją... Nie mogę stracić i taty! - szybkim ruchem przegonił niepotrzebne łzy zbierające się w kącikach oczu. Jeśli ktoś by go o to zapytał, twierdziłby uparcie, że to tylko ten wnerwiający deszcz.
Uderzył pięściami z bezsilnej złości w grzbiet gada, tylko raniąc sobie dłonie o jego ostre łuski. Coś w gardzieli bestii zagrzmiało, gdy trawił słowa jeźdźca.
"Niechaj będzie. Trzymaj się mocno" - usłyszał w swej głowie. Jakiekolwiek zaś słowa, które chciałby wypowiedzieć zagłuszył huk rozkładanych, olbrzymich, błoniastych skrzydeł, będących niczym czarne żagle pirackiego statku szarpane wichrem podczas huraganu. 

Mężczyzna zapiął czym prędzej zabezpieczenia przy siodle, owijając się ciaśniej płaszczem i przywierając do gadziej szyi na tyle mocno, na ile był w stanie nie grożąc sobie rozharataniem twarzy o znajdujące się na niej kolce. Nie zdążył zrobić nic więcej, gdy smok wzbił się w górę, a siła lejącego deszczu wbiła go w siodło z mocą wodospadu. O zobaczeniu czegokolwiek również nie było mowy. Musiał zaufać swemu towarzyszowi. Ten lot nie miał należeć do najprzyjemniejszych.
- Niech no ja go dorwę...
_________________________________________________________________________________
*Och, gdyby tylko wiedział, jak blisko wystarczająco te słowa były prawdy! Wystarczyłoby tylko spojrzeć na ślubne ryciny, gdy jeszcze wszystko było takie inne...

2 komentarze: