Ashan' thera, dah', witajcie!

Najstarszy z zakonow Killinthoru to Ordo Fallax Spes (Zakon Zwodniczej Nadziei) roztaczający swą pieczę nad północnym zachodem, gdzie na fundamentach tradycji i surowych zasad buduje swą potęgę łącząc w jedno najbardziej dopasowane pary. Ich historia jest długa i wciąż toczy się na nowo. Zajrzyj do kronik, odnajdź legendy, posłuchaj plotek tego co dzieje się teraz.

27 sierpnia 2015

3. Puste karty


art by www.jungpark.deviantart.com

Oni. Kim byli? Skąd pochodzili? Kiedyś nikt nie miał pojęcia o Ich istnieniu, teraz tylko nieliczni. Wszędzie szerzyły się plotki i domysły. Czy było to jakieś przesiąknięte mrokiem stowarzyszenie, kolejni nawiedzeni wieszczyciele lepszego jutra, czy też wysłannicy z przyszłości, jak niektórzy zdawali się sądzić? Każda z tych teorii wydawała się być równie bezsensowna. Tylko jedno było pewne, byli silni, nieobliczalni i nieposkromieni w swych szalonych żądzach. Zbyt silni. To Oni zagrażali jego rodzinie.

Mors kichnął wyciągając kolejną zakurzoną księgę. Wysokie, masywne regały zdawały się uginać pod ich ciężarem. Zakaszlał, gdy kolejne kichnięcie wzbiło w powietrze jeszcze więcej kurzu.
- Czy ktoś to czasem sprząta? – zapytał, zasłaniając twarz ramieniem.
- „Nie wydaje mi się” – odparł szkarłatny, wycofując pysk z zasięgu destrukcyjnych działań swego jeźdźca.
- Jasne, bo na co to komu potrzebne… - parsknął mężczyzna, ścierając brud i próbując odczytać tytuł almanachu, który na grzbiecie był już praktycznie niewidoczny. – To nie to – rzucił, odkładając ją z powrotem. – Przekopaliśmy się przez całe zbiory Aragorna i nie znaleźliśmy tych zapisków, choć byłem pewny, że to tam je ukryłem. Gdzie ja mogłem to wsadzić?
- „Mnie przy tym nie było, więc nawet mnie nie pytaj.”
- Musiałem ich potem do czegoś potrzebować i zostawić je tam, ale co to było? – anioł przejrzał kilka kolejnych woluminów, lecz nie znalazłszy tego czego szukał, ruszył dalej krętym labiryntem pomiędzy szafkami. – Nie ma to jak dziury w pamięci w najmniej odpowiednich momentach…
- „Trzeba było tyle pić? Mózg ci wypaliło…”
- Takie problemy to raczej od nadmiaru mięsa w jadłospisie. Tobie chyba grożą bardziej niż mnie. Co jadłeś w tym tygodniu? – zapytał, poprawiając ułożenie stosu ksiąg trzymanych pod ramieniem.
- „Ja? Co…” – nie zdążył dokończyć, gdyż Mors mu przerwał.
- O widzisz, już nie pamiętasz! Z każdym rokiem będzie coraz gorzej, aż w końcu zapomnisz jak się nazywasz.
- „Może zapomnę kto jest moim jeźdźcem i zjem cię, tak dla przykładu?”
- Może, kto wie? Ciekawi cię widok własnych wnętrzności?
- „Czasami marzę o twoich barwnie rozsmarowanych na ścianie.”
- Te twoje upodobanie do makabrycznej sztuki czasem mnie przeraża, a nawet odstręcza. Mówi ci to coś?
- „Znaczy, że też chciałbyś spróbować?”
Hebanowowłosy parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzeniem głową.
- …doprawdy Sanguisie, doprawdy… - wyksztusił klepiąc bestię po barku. Zamilkł, dostrzegając w prześwicie pomiędzy regałami tak dobrze znaną mu postać. Smok szturchnął go na zachętę.  Nie mając wyboru ruszył w kierunku syna.

- Gdzie, jak gdzie, ale tutaj nie spodziewałem się ciebie zobaczyć – zażartował, przystając przed ciężkim, drewnianym biurkiem i dostawionym do niego spójnym stylistycznie stołem.
Oba meble zastawione były mniejszymi i większymi kolumnami ksiąg pozostawionych tu przez innych członków zakonu bądź, w co powątpiewał, przyniesione przez samego Gabriela. Chłopak drgnął zaskoczony, podnosząc nań nieco zaspane spojrzenie, po czym niby mimochodem, zakrył treść czytanego przez siebie almanachu.
- Salve ojcze. Szkolenie zobowiązuje. Dostałem zadanie od Mistrza Gavena, ale tak jakby czas trochę zleciał, a ono dalej nie ruszane, więc nadrabiam ślęcząc w tych księgach. Zresztą pogoda do tego idealna – powiedział mdławo, wyznając jedynie pół prawdy. Drugą połowę zaś skrzętnie skrywał pod rękawem. Szukał informacji o matce. Podparł ręką brodę, spoglądając w stronę jasnych, witrażowych okien zbroczonych drobną mżawką.
Mors pokręcił tylko bezradnie głową. Rad był, że Gabrielowi i Ariannie oraz ich smokom tak dobrze idzie szkolenie, choć martwiły go ich ostatnie niesnaski.
- Chciałbym cię przeprosić.
- Hm? – syn zerknął na niego niepewnie, ciut podejrzliwie nawet.
- Za to, że znów zniknąłem bez słowa. Nie powinienem był… Choć w sumie, może i tak… Nie ważne. Przepraszam. Nigdy więcej już tego nie zrobię.
Młody mężczyzna uniósł głowę znad ręki, przyglądając mu się uważnie. Nie rozumiał. Ojciec nigdy nie łamał składanych obietnic, dlaczego więc złożył tak absurdalną jak ta?
- Obiecujesz?
Anioł zaśmiał się tylko, podchodząc do syna i czochrając mu włosy, jakby był jeszcze małym chłopczykiem, po czym schyliwszy się nad nim, objął go ramieniem. Jego hebanowe pióra zaszeleściły cicho, rzucając na nich cień.
- Ej, nie no, przestań! – zaperzył się, nieudolnie próbując wyrwać.
- Iuro on micis conchas*! – obiecał, wypuszczając go i wyciągając doń dłoń ułożoną w ich dawnym geście przysięgi.
- On micis conchas. Trzymam cię za słowoodburknął udając złość, lecz po chwili odzwierciedlił gest i tym samym pieczętował układ.
Zaśmiali się równocześnie, jak za starych dobrych czasów.

Wyglądający spomiędzy regałów Sanguis parsknął, wypuszczając z nozdrzy smużki dymu i kręcąc pyskiem z niedowierzaniem.
- „Qualis pater, talis filius**” – rzekł spoglądając na swego skrzydlatego jeźdźca i jego syna.
- I kto to mówi? Spójrz raczej na siebie i Incensea! – rzucił Gabriel, a smok wyszczerzył ostre kły w uśmiechu pełnym ojcowskiej dumy.
- „Z chęcią bym spojrzał, lecz nie wyczuwam go tutaj. Czyżby do reszty skrnąbrniał, albo też nareszcie zmądrzał i porzucił swego jeźdźca na pastwę tej jakże groźnej i niebezpiecznej sterty ksiąg? Zginiesz tutaj młodziku” – mruknął, wskazując ruchem głowy na porozkładane almanachy grożące zawaleniem.
Mors również zaciekawiony zerknął w ich kierunku.
-Pełno tu kronik… - napomknął.
KRONIK!!! Nagle go oświeciło. To w jednej z nich musiał zostawić pergaminy dotyczące ataków na jego rodzinę. Najpewniej wtedy, kiedy po raz setny próbował dopasować je do innych, zgoła nic nie znaczących wydarzeń i wysnuć serie nieprawdopodobnych domysłów: kto, gdzie, dlaczego? Która to mogła być? Tak! Widział ją, leżała tuż obok, prawie na wierzchu, lekko wybrzuszona od upchanych weń dodatkowych kart. Sięgnął po nią niepostrzeżenie, dokładając do trzymanego przez siebie stosu. Smok zerknął na niego, śledząc jego ruchy kątem krwistych ślepi.
- Niechby tylko spróbował! – zagroził tymczasem kruczowłosy. - Mistrz Artair zabrał go na polowanie, zianie i wesołą zabawę w ogólną destrukcję, czy coś w tym stylu. Incense ostatnio tak się  rozrósł, że nie do końca potrafi obchodzić się ze swoimi rozmiarami i łatwo płoszy zwierzynę. Przewidują mu świetlaną przyszłość jako jednej z największych bestii w zakonie.
- Wiesz, jest jeszcze jedna rzecz – przerwał mu łagodnie upadły, klepiąc księgi trzymane pod pachą i poprawiając ich ułożenie. Jeden z luźnych pergaminów wysunął się spomiędzy nich, opadając miękko na zaściełający posadzkę dywan i wlatując pod stół. -  Nie chciałem o tym mówić, bo wciąż nie jest mi łatwo, lecz już najwyższy czas. Kiedy skończycie szkolenie porozmawiamy o niej, o waszej matce i odpowiem na wszystkie wasze pytania – rzekł nie czekając na odpowiedź i kierując się w stronę szkarłatnego. Nie chciał znów wszczynać kłótni. – Na nas już pora. Przez naszą nieobecność nazbierało nam się trochę zaległości. Ragneel zaczyna stroić fochy. Misji mu się zachciewa… - westchnął, udając zniechęcenie, po czym zaśmiał się tylko. – O Eriadzie to nawet nie wspomnę. Powodzenia Rielu! Nie mogę się już doczekać turnieju i waszych sprawdzianów – rzucił, zmieniając temat i puszczając doń perskie oko. Klepnął smoka po łapie, aby ten się wycofał i zrobił mu przejście.
- Nie martw się, damy z siebie wszystko – odparł pewny siebie, choć nieco zbity z tropu.
                - „Vale młodzieńcze, do zobaczenia wkrótce” – powiedział Sanguis, żegnając się z nim i znikając w półmroku zaściełającym odległe zakamarki regałów.

Gabriel zapatrzył się w kierunku, w którym odeszli. Odpowiedzi na wszystkie pytania… Czy to możliwe? To nie mogło być tak proste. Westchnął, kładąc dłonie na blacie i odsuwając się od biurka. Zwiesił głowę między ramionami. Był zmęczony. Przesiedział w bibliotece całą noc nadrabiając zaległości w szkoleniu i szukając jakichkolwiek wzmianek o swojej matce. Za kilka godzin miał się spotkać z Gavenem i Artairem na placu ćwiczeń, zaś od zmierzchu zaczynała się ich warta. Jego i Incensea. Byli zwiadowcami, więc nie straszne mu były nieprzespane noce. Ciężarem kładącym się na jego barki był brak jakichkolwiek efektów jego usilnych poszukiwań. Zaburczało mu w żołądku. Był głodny. Nie pamiętał, czy jadł kolacje. Ametystowa bestia pewnie pochłaniała teraz jakąś dorodną łanie, czy leniwego łosia.
Odchylił się na krześle, kładąc dłoń na brzuchu. Musiał się od tego oderwać, odpocząć chwilę. Jeszcze nikt nigdy w długich dziejach ludzkości nie odnalazł niczego brnąc ślepo na siłę. Odetchnął wstając, gdy wtem jego wzrok padł na jasną plamę pergaminu leżącego pod stołem i odcinającego się wyraźnie na tle czerwonego dywanu. Schylił się, podnosząc grubą kartkę. Była pożółkła i pozginana. Przecinające się, postrzępione od wielokrotnego składania linie wyznaczały kanty listu. Na pierwszy rzut oka papier wydawał się być pusty, lecz gdy go odwrócił zobaczył dobrze mu znaną, nadkruszoną i lśniącą perłowo pieczęć Ordo Aetas, Zakonu Wieków. Spędził tam całe swoje dzieciństwo. Zmarszczył brwi w namyśle dotykając laku. Skąd to się tu wzięło. Rzucił okiem na stół i kolumny nie przejrzanych jeszcze kronik. Wbrew sceptycznej opinii Morsa sam je tu wszystkie przytargał. Jednej brakowało. Zaklął szpetnie. Ojciec musiał ją zwinąć, gdy ten nie patrzył.
Czyżby to w niej kryła się prawda? Spojrzał jeszcze raz na trzymany przez siebie pergamin. Magia, to musiała być magia. Czuł ją. Słowa zaklęte w papierze. Kolejne wulgaryzmy cisnęły mu się na usta. Mógłby  sam spróbować je ujawnić, jednak… Trochę się bał, iż mogłoby się to skończyć na całkowitym zniszczeniu tej jedynej poszlaki jaką miał. Zarówno ojciec, Incense, jak i Mistrz wciąż przekonywali go, że ma olbrzymie pokłady magicznej mocy i musi jedynie nauczyć się odpowiednio wydobywać je z siebie. Pomimo tego i wielu lat nauki magia wciąż wymykała się jego kontroli, czasem wybuchając ponad wszelką miarę, innym razem odmawiając całkowicie jakiejkolwiek współpracy. Nie chciał ryzykować. Potrzebna mu była Aria. Ruszył do wyjścia.
_________________________________________________________________________________
Iuro on micis conchas*- Przysięgam na okruchy skorup.
Qualis pater, talis filius** - Jaki ojciec, taki syn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz