art by www.kaizendesign.deviantart.com |
Była strasznie
szybka. Dogonił ją dopiero przy schodach koło jadalni, gdzie czekała na
niego z piętką chleba i kawałkiem sera
oraz okrągłym warzywem o czerwonej barwie. Pomidory były u nich całkiem do
niedawna uważane za trujące. Na szczęście ktoś był na tyle odważny, aby
przełamać te plotki.
- Na więcej nie licz – powiedziała podając mu
jedzenie i wgryzając się w trzymane w drugiej ręce, soczyście czerwone jabłko. Jej
karminowe usta zamknęły się na nim, uwydatniając swą pełną linię i kusząc
jeszcze bardziej. Chrupnęło.
- Dzięki… - wysapał, przyjmując podarek i wpatrując
się w nią przez chwilę.
Arianna. Czasami zapominał, że to jego siostra. Jako
dzieci widywali się niezwykle rzadko i choć spotkania te należały zwykle do
nader intensywnych, w pełni mogli się poznać dopiero jako dorośli.
- Burczenie twojego żołądka było słychać trzy piętra
niżej – odparła ze śmiechem, kantem smukłej dłoni ścierając lśniące krople soku
z podbródka.
Mógłby je… Mentalnie zdzielił się w głowę,
przywołując do porządku wybujałą fantazję.
- Mam do ciebie prośbę.
- Jeszcze jakąś? Nie wystarczy, że cię nakarmiłam? –
zapytała, sugerując gestem, żeby zabrał się wreszcie za jedzenie. June
znajdowała się niebezpiecznie blisko niego, tylko czekając na chwilę nieuwagi
mężczyzny, aby pochłonąć wszystko. Na wszelki wypadek uniósł rękę z prowiantem
wyżej, kątem oka patrząc nieprzychylnie na rudą.
- Chodzi o naszą
matkę… - szepnął, nachylając się do niej poprzez kraniec zdobnej poręczy.
Dziewczyna zamarła w pół ruchu, wpatrując się w
niego uważnie szeroko otwartymi oczyma.
- Chodźmy,
opowiesz mi po drodze – odparła raptownie, otrząsnąwszy się obgryzając do końca
ogryzek i rzucając go zaciekawionej wilczycy.
Miała rację, ściany miały uszy. Podejrzewał jednak,
że to nie o to jej chodziło. Bardziej prawdopodobną przyczyną nagłej zmiany
zachowania była chęć oswojenia się z myślą o rozmowie o niej. Aria w
odróżnieniu od niego zupełnie nie pamiętała matki, a jedynie jak przez mgłę
kojarzyła to, o czym opowiadał jej Gabriel. Nie była wszakże pewna, czy są to
wciąż jej wspomnienia, czy przenikająca ją autosugestia brata. Temat ów był
przeto niezwykle dla niej drażliwy. Jednocześnie chciała wierzyć i bała się
snuć nadzieje. Pomimo własnych rozterek starała się go wspierać.
Zjadł w biegu. Był do tego przyzwyczajony. Życie w
zakonie przez większość czasu przypominało pszczeli ul. Zawsze było coś do
zrobienia, na już, albo na wczoraj, szczególnie, gdy było się dopiero
początkującym adeptem ze szkoleniem i setką dodatkowych obowiązków na karku.
Jeżeli człowiek chciał jeszcze dodatkowo być kimś tuż po zdaniu sprawdzianów
końcowych musiał się również nieźle napracować jako jeden z członków na
podstawowych szczeblach hierarchii. Nie wspominając już o wypełnianiu
poślednich misji zlecanych uczniom, o które potrafili się wręcz bić.
Jakakolwiek bowiem misja to by nie była pieniądz to pieniądz, a uprząż, czy dobrze
wygarbowaną skórę na nowe siodło skądś trzeba było mieć. Jednym słowem nie było
łatwo. Starsi śmieli się z nich, że później wcale nie jest łatwiej, ale
zupełnie nie rozumieli wiszącej nad rodzeństwem presji. Zarówno ich ojciec, jak i wujek zajmowali
wysokie i poważane miejsce w zakonie odznaczając się szczególnymi
umiejętnościami i zasługami na jego rzecz. Po nich spodziewano się równie
wiele. Nie mogli zawieść. Zatrzymali się przy murku otaczającym dziedziniec.
Gabriel otrzepał ręce z okruchów i otarł ręce o wierzch spodni.
- Mów, nim przylecą – powiedziała wskazując brodą w
kierunku, z którego miały nadlecieć smoki. Opierała się dłonią o zimny kamień i
zapatrzyła gdzieś w bok obok niego.
- Słyszałem, jak rozmawiali o niej… – spojrzała na
niego, jakby nie rozumiejąc co było w tym takiego niezwykłego - …ale nie tak
normalnie, w sensie… - przełknął ślinę widząc jej sceptyczne spojrzenie -
…rozmawiali o niej zupełnie tak, jakby żyła.
- Podsłuchiwałeś? Jak mogłeś? – zawołała zgorszona,
marszcząc groźnie brwi i biorąc się pod boki. Czasami przywodziła mu na myśl
zaginioną matkę. Nigdy nie mówił, iż nie żyła. Aria była równie opiekuńcza,
zasadnicza i wpatrzona w ich ojca, jak mogła i prawdopodobnie była Rossitiana.
- Siostrzyczko… - powiedział unosząc dłonie w geście
bezradności i szczerząc się w szelmowskim uśmiechu, jakby to co zrobił, było
zupełnie naturalne i nie można go było za to winić.
- Poza tym, sam tak nie robisz? Nigdy przecież nie
przyjąłeś do wiadomości tego, że być może naprawdę umarła. Nawet jeżeli nie
podczas porodu, to później. Co za różnica… - urwała mląc dalsze słowa między
zębami, i tak jej nie pamiętała.
Prychnął, kręcąc głową i wyciągając z kieszeni
złożony w czworo list.
- Mogłem się przesłyszeć, chociaż ciężko by mi było
nie zrozumieć wściekłego ryku Sanga, gdy zarzucał mu, że u niej był – odparł
chłodno, podając jej pergamin.
- Mogło mu chodzić o jej grób… Co to jest? –
zapytała, rozkładając pusty papier i przyglądając się uważnie zdobiącej go
perłowej pieczęci.
- Na pewno robiłby mu o to wyrzuty, szczególnie, że
sami byliśmy tam nie raz i jakoś nieszczególnie ojcu po tym odbijało – mruknął
sarkastycznie.
– Skąd to masz? – przekrzywiła głowę, ignorując jego
obraźliwe słowa pod adresem Morsa. Już dawno zauważyła, iż Gabriel w dosyć
dziwny sposób okazywał mu swoje przywiązanie i miłość. Mężczyźni…
- Podejrzewam, że wypadło z jednej z kronik, które
przeglądałem w poszukiwaniu poszlak. Musiało być tego więcej. Nikt ot tak nie
zostawia latających luźno kart, a na pewno nie listów od przywódców z innego
zakonu. To pieczęć Ordo Aetas.
- Musiało? Gdzie jest reszta?
- Ojciec ją zwinął, gdy nie patrzyłem.
- Co takiego? - Arianna uniosła brwi w
niedowierzaniu. Jeden podsłuchuje, drugi kradnie, jak nic są siebie warci.
- Znalazł mnie, gdy siedziałem w bibliotece zawalony
księgami i szczerze trochę już nieprzytomny – złapał się za kark w
zakłopotaniu, uśmiechając niewyraźnie. – Obiecał, że już nie będzie znikał bez
słowa. To trochę dziwne – próbował zmienić temat, lecz niezbyt mu to wyszło.
- Niech zgadnę, przesiedziałeś tam całą noc, aż do
rana? – skinął jej tylko głową w odpowiedzi, na co ona zacisnęła usta,
wpatrując się w pergamin. – Mówił ci coś jeszcze?
- Hmmm… Tak, że opowie nam o niej, o naszej matce,
gdy skończymy szkolenie.
Rubinowowłosa zamyśliła się. Czyżby faktycznie było
coś jeszcze, czego o niej nie wiedzieli. Riel miał rację, coś niepokojącego
działo się z ich ojcem.
- Czego ode mnie oczekujesz? Chcesz, żebym dołączyła
do tej waszej zabawy w kotka i myszkę? Czy to ma w ogóle jakiś sens?
- Heh, na dobry początek mogłabyś mi pomóc to
odczarować – rzekł, przeciągając palcem po trzymanym przezeń liście. Tam gdzie
go dotknął, włókna papirusu zdawały się rozświetlać i łączyć z nim cienkimi
niczym mgła wiązkami magii. Dziewczyna
przeniosła wzrok jadeitowych oczu z papieru na niego.
- Zaklęte?
- Myślę, że to coś ważnego, inaczej po co ktoś by
się trudził z ukrywaniem tego? To może być klucz do wszystkich odpowiedzi.
- Sam nie mogłeś tego zrobić? – mruknęła, kręcąc z
powątpiewaniem głową i opuszkami palców badając list.
- Oczywiście, że mogłem, tylko pytanie, co by z tego
zostało? – odwarknął, rozeźlony, gestykulując gwałtownie.
- To było pytanie retoryczne… - przestała na niego
zwracać uwagę, skupiając się na tym co miała przed sobą.
Położyła dłoń
na papierze. Jej źrenice rozszerzyły się, a tęczówki zdawały pulsować głęboką
zielenią, jakby coś w ich wnętrzu przelewało się, wirując. Musiała się skupić,
aby wyczuć to, co jej brat rozpoznał ledwie muśnięciem. Jednak to ona w
odróżnieniu od niego umiała nad tym zapanować. Przerwał jej łopot skrzydeł i
dudnienie napiętych membran. Powiew spowodowany lądowaniem bestii uderzył ją w
plecy, zwiewając pasma rubinowych włosów na twarz i przesłaniając jej widok.
- Później - odczytał z ruchu jej karminowych,
pełnych warg, gdy szepnęła niedosłyszalnie.
Jeszcze przez chwilę jej jadeitowe oczy emanowały
coraz to bardziej łagodniejącym blaskiem. Złożyła list i schowała go za
koszulę, na co Gabriel odwrócił wzrok speszony bardziej swymi myślami, aniżeli
jej zachowaniem. Pergamin był bezpieczny, dopóty, dopóki panna nie postanowi
oddać się jakimś lubieżnym igraszkom.
***
Upadły rzucił powątpiewające spojrzenie na bałagan
panujący w komnacie wampira.
- Nigdy tu nie sprzątasz, prawda?
- Przecież to nie bród… - odpowiedział Eriad,
rzucając niedbale obśliniony przez wilczycę, biały płaszcz na i tak już
zawaloną masą przedmiotów ozdobną, antyczną sofę. Po chwili w ślad za nim
poleciała ciemno granatowa koszula. Mężczyzna zniknął za otwartymi na oścież
drzwiami toalety.
- Za to burdel pierwsza klasa – mruknął Mors,
odgarniając kawałek stłamszonej pościeli i siadając na skraju wielkiego
wampirzego leża zdobionego rzeźbionymi kolumnami. Nie powinno tu być trumny?
Złamał czarną pieczęć przywódców zabezpieczającą zwój i odwinął czerwoną,
lnianą wstęgę, aby móc odczytać jego treść.
- Co takiego? – odkrzyknął wampir, przekrzykując
szum lejącej się wody.
- Burdel pierwsza klasa! – powtórzył głośniej
płomienny, przebiegając skupionym wzrokiem po tekście. Eriad wychylił się zza
drzwi, odgarniając z twarzy mokre, smoliście czarne włosy.
- Ja nie wiedziałem, że po odejściu Rossitiany
stałeś się znawcą i koneserem takich przybytków… - nie zdążył dokończyć, gdy w
jego kierunku poleciała pierwsza rzecz, którą upadły miał pod ręką. W połowie
pusta butelka wina roztrzaskała się o ścianę, rozbryzgując na niej swoją
zawartość, która do złudzenia przypominała krew. Mors skrzywił się lekko na ten
widok.
- Spierdalaj krwiopijco - odwarknął, posyłając mu
mordercze spojrzenie. Ten wyszczerzył się tylko nieznośnie, ukazując mu swe
przerośnięte kły.
- Nie ma się przecież czego wstydzić… - zrobił
szybki unik, uchylając się przed kolejną, tym razem pustą flaszką, która z hukiem
upadła na kamienną posadzkę. - I kto tu bałagani? A potem to wszystko moja wina!
- Następnym razem nie chybię.
- Mhym, ta jasne… - mruknął, znikając we wnętrzu łazienki,
po czym wrócił z ręcznikiem na ramionach. Wytarł o niego twarz. Krople wody
zalśniły na jego nagim torsie.
Odgarnął butem kawałki pobitego szkła. Podszedł ku
Morsowi, zaglądając do trzymanego przez niego pergaminu. – Powiedź lepiej, co
za misję wymyślił tym razem Tenebrarum.
- Z tego co zrozumiałem, wysyła nas na misję
dyplomatyczną do Zakonu Białych Kruków – odparł, marszcząc brwi w zamyśleniu.
Eriad spojrzał na niego zdziwiony, wyjmując mu list z rąk i sam czytając jego
treść.
- Zakon
Kruków? A co z Rossitianą? Przecież mówiłeś… Nie dołączyła do nich przypadkiem?
– zapytał, przeglądając pismo dalej. – I co to niby ma znaczyć zwrot: „wysyłam
Was na misję z Ragneelem i Ferewell”? – oburzył się, wymachując papirusem. – On
żarty sobie robi? To po co ja miałem ci dostarczyć tą wiadomość, skoro Tenebrarum
na misję wysyła cię z tym ignorantem? A co ze mną?
- Może właśnie dlatego…
- Hm?
- Rossitiana odeszła z Zakonu Białych Kruków już
kilka lat temu, czy też może bardziej odpowiednim byłoby określenie, że nie
wróciła z misji. Elayna uznała, iż robi się tam dla niej zbyt niebezpiecznie. Wokół
było za dużo osób, które kiedyś znały, choć Ross nie miała o tym zupełnie
pojęcia. Nie pamiętała. Jej zapomniane wspomnienia zaczynały wymykać się spod
kontroli, powracać, wyłaniając z oków więzienia podświadomości. Czar ochronny,
za który zapłaciła pamięcią i całą swoją przeszłością był przez to zagrożony, a
tylko dzięki niemu Oni jeszcze nas nie odnaleźli, kimkolwiek są… - dodał
zmartwiony. - Byłem u niej… Widziałem
jej koszmary – urwał. Wróciły wspomnienia sprzed wielu lat.
Wiatr przeznaczenia muskający czule jego hebanowe
skrzydła uniósł go ku mroźnym szczytom południowych gór Yiäle, gdzie w
ciemnościach stał uśpiony mlecznobiały zamek, siedziba Zakonu Białych Kruków. Nocy
tej, pośród jednej z wielu komnat koszmary znów zbierały swe żniwo, zamykając
niewinną duszę w labiryncie strachu. Kruczowłosa kobieta miotała się po łóżku
dręczona mrocznymi wizjami zapomnianej przeszłości, która dla niej nigdy nie
istniała, nie mogła istnieć. Rossitiana, jego ukochana Rossi. To do niej
wyrywało się jego udręczone serce. Pojawił się przy niej niczym duch,
bezszelestnie lądując na kamiennym parapecie otwartego okna.
Obcy. Nieznajomy. Wróg. Wystarczyła jednak
chwila, aby czuwająca nad nią smoczyca zamarła w bezruchu, dostrzegając znajome,
burgundowe oczy. Oczy przepełnione burzą intensywnych, sprzecznych emocji i bezgranicznego
żalu. Oddech uwiązł jej w płucach. Czyżby to naprawdę był... On? Nie mogła
uwierzyć, jak mógł? Jeśli Rossie się obudzi i go ujrzy… Wszystko będzie
stracone! Elayna w otępieniu patrzyła, jak podszedł do elfki i pogładził
jej zaróżowiony policzek opuszkami palców, po czym tknięty nagłym impulsem rzucił
ostatnie spojrzenie na zamkniętą w okowach złych snów kobietę i zniknął wraz z
szumem piór, na których dźwięk oddech śpiącej zatrzymał się na chwilę. Koszmary zniknęły. Fiołkowa
wstała najciszej jak mogła i podeszła do ogromnego, strzelistego okna, by
wyjrzeć w zmąconą pohukiwaniem sowy ciszę nocy.
Skrzydlaty mężczyzna, który całkowicie
potrafił zakamuflować swój magiczny zapach i prezencję, wyczuwalną umysłem,
stał na skraju dziedzińca, schowany w wszechobecnym cieniu. Gdy przyjrzała się
uważniej dostrzegła sylwetkę zielonołuskiego Jivrega, członka Starszyzny, który
strzegł ich ziem. Rozmawiali, zaś po chwili zwiadowca puścił go wolno... Dla
smoczycy wydawało się być to nierealne niczym sen. Dla niego zaś bolesnym
wspomnieniem koszmaru. Tylko ona, kruszczowłosa kobieta odetchnęła z ulgą,
zaznając ukojenia pośród łagodnych krain snów pełnych szelestu hebanowych piór.
[Text with R&E]
[Text with R&E]
- Wydaje mi się, że Tenebr postanowił w ramach
ostrożności oprócz mnie wysłać tam kogoś jej nieznanego, gdyby okazało się nagle,
że wciąż tam są, ona i Ely, albo też niespodziewanie powróciły. Wtedy mógłbym niepostrzeżenie
zniknąć, a Ragneel bez problemu dopełniłby
obowiązków. Poza tym, jakby nie patrzeć obaj jesteśmy dyplomatami.
- Jakoś do tej pory nie miało to wielkiego znaczenia
– zaperzył się wampir, który nieraz towarzyszył mu przy takich zadaniach, lecz
po chwili zmienił ton głosu. - A Ty… Wiesz, gdzie ona teraz jest? – zapytał,
spoglądając na niego uważnie. Upadły skinął głową, lecz zamiast popaść w
apatię, jak to nieraz miało miejsce, kiedy tylko nieostrożnie poruszono temat
jego żony, spojrzał na stojącego nad nim wampira rozgorzałymi ogniem oczyma.
- Wiem i będę potrzebował Twojej pomocy – odparł.
Eriad zmierzył go poważnym wzrokiem nic nie rozumiejąc. – Dzieciaki wkrótce
skończą szkolenie, są już dorośli, a ja nie mogę już dłużej tak żyć – rzekł,
przykładając dłoń do skroni. - Muszę
zawalczyć o to, co zostało mi odebrane, mi i im – powiedział, wstając i zaciskając
pięści. - Już czas Eriadzie. Chcę wreszcie ją odzyskać, ją i jej wspomnienia.
Wiem, że to złamie chroniący naszą rodzinę czar, zniweczy poświęcenie Ross,
cenę jaką musiała ponieść dla naszego dobra, lecz… Muszę to wszystko naprawić. Cokolwiek
wydarzy się potem, nieważne. Sprostamy wszystkiemu… Pomożesz mi?
Wampir parsknął tylko, uśmiechając się kpiąco.
- Jeszcze się pytasz!? Jak mógłbyś wątpić! – zironizował
i uderzył niespodziewającego się niczego upadłego w ramię. Popchnięciem zwalił
go z nóg. Anioł zatrzepotał hebanowymi skrzydłami próbując ratować się przed
upadkiem, lecz i tak wylądował plecami na wielkim łożu. – To kara za twoją
głupotę. Tyle czekania! Tępak z ciebie Morsie. Myślałem, że już nigdy nie
zmądrzejesz! – zawołał, biorąc się pod boki niczym dumny pan i władca przywołujący
do pionu swego poddanego. – Nareszcie coś będzie się działo! Witaj przygodo! –
rzucił, unosząc dumnie pięść ku górze.
- Ja ci dam
tępaka, tumanie – warknął Mors, sięgając ku krwiopijcy.
Szarpnął go za zawieszony na szyi ręcznik, ściągając
ku sobie. Ciemnowłosy stracił równowagę i runął jak długi na upadłego. W
powietrzu rozległ się głuchy odgłos uderzających o siebie czaszek, gdy zderzyli
się czołami.
- O żesz…
- Nie wiedziałem, że jesteś taki napalony – syknął Eriad,
opierając się ręką o klatkę piersiową anioła i podciągając pod siebie nogi.
Usadziwszy się na nim okrakiem zaczął rozcierać bolące czoło. Ciemne mroczki
przed jego oczyma zaczęły powoli ustępować. Ich miejsce zajęła płonąca pięść
Morsa, która śmignęła mu koło ucha. Zrobił unik w ostatnim momencie.
- A żebyś wiedział…
Dalszy wywód i szarpaninę przerwało skrzypnięcie
przesuwania się uchylonych do tej pory drzwi i
sugestywne chrząknięcie wysokiego, białowłosego mężczyzny.
- Nie przeszkadzam… Gołąbeczki? Wiecie, zawsze was o
to podejrzewałem, ale co jak co, to raczej ciebie Morsie spodziewałbym się na
górze, a tu proszę… Co za niespodzianka…
- On na górze? No nie wiem, czy powinienem się
cieszyć, czy złościć… - odparł mu na to wampir, szczerząc kpiąco kły i
usadawiając się wygodniej na płomiennym.
- Co takiego? – mruknął zdezorientowany upadły. Przygnieciony
przez ciemnowłosego z trudem przechylił głowę, aby móc spojrzeć na nowoprzybyłego
nieprzychylnym wzrokiem. - Ragneel.
- Zazdrościsz? Rozumiem… Może chciałbyś się
przyłączyć? – zaproponował mrocznemu elfowi Eriad, doskonale wczuwając się w
rolę przyłapanego na drobnych grzeszkach kochanka. Przypadł do Morsa, kładąc
głowę na jego piersi i chwyciwszy jego prawe skrzydło zakrył się nim, niczym
nieśmiała panienka przed wścibskim wzrokiem przybysza. Tylko jego granatowe
oczy wyzierały sponad hebanowych piór.
- Trójkącik? – zapytał białowłosy, unosząc
sceptycznie brew.
- Na litość Siódmej! – Mors jednym ruchem zrzucił z
siebie Eriada. Wampir z głośnym gruchnięciem wylądował na ziemi po drugiej
stronie łóżka.
- Za jakie grzechy?! – jęknął, zbierając się z
podłogi.
- Co by powiedziały na to moje dzieci?
- Akurat by je to ruszyło, szczególnie po tym, co
ostatnio… - parsknął wampir, nie kończąc, gdyż coś strzyknęło mu w kościach,
kiedy próbował wstać. Łupnął z powrotem o posadzkę.
- Co takiego?! – warknął gniewnie. - Co ty znów
sugerujesz? Nie wystarczająco nakręciłeś przy Ignisie? Co niby odstawiałem? - zapytał, wychylając się w jego stronę.
- Jakbyś tyle nie chlał, to byś wiedział.
- Sanguis by wiedział i przypalił ci to i owo
zasrańcu - wysyczał przez zęby.
- Dzieci, jak dzieci, ale a propos Ignisa… Co by na
to powiedział twój brat… - zasugerował konspiracyjnie Ragneel, siadając obok
Morsa na pościeli. Poklepał go pocieszająco po ramieniu, w taki sposób, jakby w
rzeczywistości nie było już dla niego żadnego ratunku przed wyrokiem, który nad
nim wisiał. Czyżby i on wiedział?
Na twarzy anioła
wymalował się kwaśny uśmiech.
- Tym bardziej
chciałbym wiedzieć…
- Czyli jednak
trójkącik? – mruknął z przekąsem ciemnowłosy, zbywając pytania upadłego i wychylając
się ponad skraj łoża. Popatrzył na nich z nadzieją.
- Ratio discessit*! - Mors nie wytrzymał
i rzucił się na niego żądając odpowiedzi. Na ziemię upadła z hukiem
biblioteczka, po czym dołączyła do niej komoda, stolik i sofa, kolejno skopane przez szarpiących się mężczyzn.
- Ciekawie się
zapowiada – rzekł sam do siebie Ragneel, zakładając ręce za głowę i wyciągając
się na łóżku. Złote oczy zamigotały tajemniczo, kiedy zapatrzony w krwisty
materiał baldachimu wracał myślami do Początku**. – Doprawdy ciekawie…
_________________________________________________________________________________
Ratio discessit.* - Zdrowy
rozsądek odszedł.
Początek.** - Stwierdzenie odnosi się do legendy o Początku magii i wszechrzeczy, o tym, jak powstał świat Killinthoru.
Początek.** - Stwierdzenie odnosi się do legendy o Początku magii i wszechrzeczy, o tym, jak powstał świat Killinthoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz