art by www.jungpark.deviantart.com |
Oni. Kim byli? Skąd pochodzili? Kiedyś nikt nie miał
pojęcia o Ich istnieniu, teraz tylko nieliczni. Wszędzie szerzyły się plotki i
domysły. Czy było to jakieś przesiąknięte mrokiem stowarzyszenie, kolejni
nawiedzeni wieszczyciele lepszego jutra, czy też wysłannicy z przyszłości, jak
niektórzy zdawali się sądzić? Każda z tych teorii wydawała się być równie
bezsensowna. Tylko jedno było pewne, byli silni, nieobliczalni i nieposkromieni
w swych szalonych żądzach. Zbyt silni. To Oni zagrażali jego rodzinie.
Mors kichnął wyciągając kolejną zakurzoną księgę.
Wysokie, masywne regały zdawały się uginać pod ich ciężarem. Zakaszlał, gdy
kolejne kichnięcie wzbiło w powietrze jeszcze więcej kurzu.
- Czy ktoś to czasem sprząta? – zapytał, zasłaniając
twarz ramieniem.
- „Nie wydaje mi się” – odparł szkarłatny, wycofując
pysk z zasięgu destrukcyjnych działań swego jeźdźca.
- Jasne, bo na co to komu potrzebne… - parsknął
mężczyzna, ścierając brud i próbując odczytać tytuł almanachu, który na
grzbiecie był już praktycznie niewidoczny. – To nie to – rzucił, odkładając ją
z powrotem. – Przekopaliśmy się przez całe zbiory Aragorna i nie znaleźliśmy
tych zapisków, choć byłem pewny, że to tam je ukryłem. Gdzie ja mogłem to
wsadzić?
- „Mnie przy tym nie było, więc nawet mnie nie
pytaj.”
- Musiałem ich potem do czegoś potrzebować i
zostawić je tam, ale co to było? – anioł przejrzał kilka kolejnych woluminów,
lecz nie znalazłszy tego czego szukał, ruszył dalej krętym labiryntem pomiędzy
szafkami. – Nie ma to jak dziury w pamięci w najmniej odpowiednich momentach…
- „Trzeba było tyle pić? Mózg ci wypaliło…”
- Takie problemy to raczej od nadmiaru mięsa w
jadłospisie. Tobie chyba grożą bardziej niż mnie. Co jadłeś w tym tygodniu? –
zapytał, poprawiając ułożenie stosu ksiąg trzymanych pod ramieniem.
- „Ja? Co…” – nie zdążył dokończyć, gdyż Mors mu
przerwał.
- O widzisz, już nie pamiętasz! Z każdym rokiem
będzie coraz gorzej, aż w końcu zapomnisz jak się nazywasz.
- „Może zapomnę kto jest moim jeźdźcem i zjem cię,
tak dla przykładu?”
- Może, kto wie? Ciekawi cię widok własnych
wnętrzności?
- „Czasami marzę o twoich barwnie rozsmarowanych na
ścianie.”
- Te twoje upodobanie do makabrycznej sztuki czasem
mnie przeraża, a nawet odstręcza. Mówi ci to coś?
- „Znaczy, że też chciałbyś spróbować?”
Hebanowowłosy parsknął śmiechem, kręcąc z
niedowierzeniem głową.
- …doprawdy Sanguisie, doprawdy… - wyksztusił
klepiąc bestię po barku. Zamilkł, dostrzegając w prześwicie pomiędzy regałami
tak dobrze znaną mu postać. Smok szturchnął go na zachętę. Nie mając wyboru ruszył w kierunku syna.
- Gdzie, jak gdzie, ale tutaj nie spodziewałem się
ciebie zobaczyć – zażartował, przystając przed ciężkim, drewnianym biurkiem i
dostawionym do niego spójnym stylistycznie stołem.
Oba meble zastawione były mniejszymi i większymi
kolumnami ksiąg pozostawionych tu przez innych członków zakonu bądź, w co
powątpiewał, przyniesione przez samego Gabriela. Chłopak drgnął zaskoczony,
podnosząc nań nieco zaspane spojrzenie, po czym niby mimochodem, zakrył treść
czytanego przez siebie almanachu.
- Salve ojcze. Szkolenie zobowiązuje. Dostałem
zadanie od Mistrza Gavena, ale tak jakby czas trochę zleciał, a ono dalej nie
ruszane, więc nadrabiam ślęcząc w tych księgach. Zresztą pogoda do tego idealna
– powiedział mdławo, wyznając jedynie pół prawdy. Drugą połowę zaś skrzętnie
skrywał pod rękawem. Szukał informacji o matce. Podparł ręką brodę, spoglądając
w stronę jasnych, witrażowych okien zbroczonych drobną mżawką.
Mors pokręcił tylko bezradnie głową. Rad był, że
Gabrielowi i Ariannie oraz ich smokom tak dobrze idzie szkolenie, choć martwiły
go ich ostatnie niesnaski.
- Chciałbym cię przeprosić.
- Hm? – syn zerknął na niego niepewnie, ciut
podejrzliwie nawet.
- Za to, że znów zniknąłem bez słowa. Nie powinienem
był… Choć w sumie, może i tak… Nie ważne. Przepraszam. Nigdy więcej już tego
nie zrobię.
Młody mężczyzna uniósł głowę znad ręki, przyglądając
mu się uważnie. Nie rozumiał. Ojciec nigdy nie łamał składanych obietnic,
dlaczego więc złożył tak absurdalną jak ta?
- Obiecujesz?
Anioł zaśmiał się tylko, podchodząc do syna i
czochrając mu włosy, jakby był jeszcze małym chłopczykiem, po czym schyliwszy
się nad nim, objął go ramieniem. Jego hebanowe pióra zaszeleściły cicho,
rzucając na nich cień.
- Ej, nie no, przestań! – zaperzył się, nieudolnie
próbując wyrwać.
- Iuro on micis
conchas*! – obiecał, wypuszczając go i wyciągając doń dłoń ułożoną w ich
dawnym geście przysięgi.
- On micis
conchas. Trzymam cię za słowo – odburknął
udając złość, lecz po chwili odzwierciedlił gest i tym samym pieczętował układ.
Zaśmiali się równocześnie, jak za starych dobrych
czasów.
Wyglądający spomiędzy regałów Sanguis parsknął,
wypuszczając z nozdrzy smużki dymu i kręcąc pyskiem z niedowierzaniem.
- „Qualis
pater, talis filius**” – rzekł spoglądając na swego skrzydlatego jeźdźca i
jego syna.
- I kto to mówi? Spójrz raczej na siebie i Incensea!
– rzucił Gabriel, a smok wyszczerzył ostre kły w uśmiechu pełnym ojcowskiej
dumy.
- „Z chęcią bym spojrzał, lecz nie wyczuwam go
tutaj. Czyżby do reszty skrnąbrniał, albo też nareszcie zmądrzał i porzucił
swego jeźdźca na pastwę tej jakże groźnej i niebezpiecznej sterty ksiąg?
Zginiesz tutaj młodziku” – mruknął, wskazując ruchem głowy na porozkładane
almanachy grożące zawaleniem.
Mors również zaciekawiony zerknął w ich kierunku.
-Pełno tu kronik… - napomknął.
KRONIK!!!
Nagle go oświeciło. To w jednej z nich musiał zostawić pergaminy dotyczące
ataków na jego rodzinę. Najpewniej wtedy, kiedy po raz setny próbował dopasować
je do innych, zgoła nic nie znaczących wydarzeń i wysnuć serie
nieprawdopodobnych domysłów: kto, gdzie, dlaczego? Która to mogła być? Tak! Widział ją, leżała tuż obok, prawie na
wierzchu, lekko wybrzuszona od upchanych weń dodatkowych kart. Sięgnął po nią
niepostrzeżenie, dokładając do trzymanego przez siebie stosu. Smok zerknął na
niego, śledząc jego ruchy kątem krwistych ślepi.
- Niechby tylko spróbował! – zagroził tymczasem kruczowłosy.
- Mistrz Artair zabrał go na polowanie, zianie i wesołą zabawę w ogólną
destrukcję, czy coś w tym stylu. Incense ostatnio tak się rozrósł, że nie do końca potrafi obchodzić się
ze swoimi rozmiarami i łatwo płoszy zwierzynę. Przewidują mu świetlaną
przyszłość jako jednej z największych bestii w zakonie.
- Wiesz,
jest jeszcze jedna rzecz – przerwał mu łagodnie upadły, klepiąc księgi trzymane
pod pachą i poprawiając ich ułożenie. Jeden z luźnych pergaminów wysunął się
spomiędzy nich, opadając miękko na zaściełający posadzkę dywan i wlatując pod
stół. - Nie chciałem o tym mówić, bo
wciąż nie jest mi łatwo, lecz już najwyższy czas. Kiedy skończycie szkolenie
porozmawiamy o niej, o waszej matce i odpowiem na wszystkie wasze pytania –
rzekł nie czekając na odpowiedź i kierując się w stronę szkarłatnego. Nie
chciał znów wszczynać kłótni. – Na nas już pora. Przez naszą nieobecność
nazbierało nam się trochę zaległości. Ragneel zaczyna stroić fochy. Misji mu
się zachciewa… - westchnął, udając zniechęcenie, po czym zaśmiał się tylko. – O
Eriadzie to nawet nie wspomnę. Powodzenia Rielu! Nie mogę się już doczekać turnieju
i waszych sprawdzianów – rzucił, zmieniając temat i puszczając doń perskie oko.
Klepnął smoka po łapie, aby ten się wycofał i zrobił mu przejście.
- Nie martw się, damy z siebie wszystko – odparł
pewny siebie, choć nieco zbity z tropu.
- „Vale młodzieńcze, do zobaczenia wkrótce” – powiedział Sanguis, żegnając się z nim i znikając w półmroku zaściełającym odległe zakamarki regałów.
- „Vale młodzieńcze, do zobaczenia wkrótce” – powiedział Sanguis, żegnając się z nim i znikając w półmroku zaściełającym odległe zakamarki regałów.
Gabriel zapatrzył się w kierunku, w którym odeszli.
Odpowiedzi na wszystkie pytania… Czy to możliwe? To nie mogło być tak proste.
Westchnął, kładąc dłonie na blacie i odsuwając się od biurka. Zwiesił głowę
między ramionami. Był zmęczony. Przesiedział w bibliotece całą noc nadrabiając
zaległości w szkoleniu i szukając jakichkolwiek wzmianek o swojej matce. Za
kilka godzin miał się spotkać z Gavenem i Artairem na placu ćwiczeń, zaś od
zmierzchu zaczynała się ich warta. Jego i Incensea. Byli zwiadowcami, więc nie
straszne mu były nieprzespane noce. Ciężarem kładącym się na jego barki był
brak jakichkolwiek efektów jego usilnych poszukiwań. Zaburczało mu w żołądku.
Był głodny. Nie pamiętał, czy jadł kolacje. Ametystowa bestia pewnie
pochłaniała teraz jakąś dorodną łanie, czy leniwego łosia.
Odchylił się na krześle, kładąc dłoń na brzuchu.
Musiał się od tego oderwać, odpocząć chwilę. Jeszcze nikt nigdy w długich
dziejach ludzkości nie odnalazł niczego brnąc ślepo na siłę. Odetchnął wstając,
gdy wtem jego wzrok padł na jasną plamę pergaminu leżącego pod stołem i
odcinającego się wyraźnie na tle czerwonego dywanu. Schylił się, podnosząc
grubą kartkę. Była pożółkła i pozginana. Przecinające się, postrzępione od
wielokrotnego składania linie wyznaczały kanty listu. Na pierwszy rzut oka
papier wydawał się być pusty, lecz gdy go odwrócił zobaczył dobrze mu znaną,
nadkruszoną i lśniącą perłowo pieczęć Ordo Aetas, Zakonu Wieków. Spędził tam
całe swoje dzieciństwo. Zmarszczył brwi w namyśle dotykając laku. Skąd to się
tu wzięło. Rzucił okiem na stół i kolumny nie przejrzanych jeszcze kronik.
Wbrew sceptycznej opinii Morsa sam je tu wszystkie przytargał. Jednej
brakowało. Zaklął szpetnie. Ojciec musiał ją zwinąć, gdy ten nie patrzył.
Czyżby to w niej kryła się prawda? Spojrzał jeszcze
raz na trzymany przez siebie pergamin. Magia, to musiała być magia. Czuł ją.
Słowa zaklęte w papierze. Kolejne wulgaryzmy cisnęły mu się na usta.
Mógłby sam spróbować je ujawnić, jednak…
Trochę się bał, iż mogłoby się to skończyć na całkowitym zniszczeniu tej
jedynej poszlaki jaką miał. Zarówno ojciec, Incense, jak i Mistrz wciąż
przekonywali go, że ma olbrzymie pokłady magicznej mocy i musi jedynie nauczyć
się odpowiednio wydobywać je z siebie. Pomimo tego i wielu lat nauki magia
wciąż wymykała się jego kontroli, czasem wybuchając ponad wszelką miarę, innym
razem odmawiając całkowicie jakiejkolwiek współpracy. Nie chciał ryzykować.
Potrzebna mu była Aria. Ruszył do wyjścia.
_________________________________________________________________________________
Iuro on micis conchas*-
Przysięgam na okruchy skorup.
Qualis pater, talis filius** - Jaki ojciec, taki syn.